Optymistyczna hipoteza wyjaśniająca porażkę frekwencyjną sobotniego koncertu duetu Soft Metals w Firleju musiałaby zakładać, że studenci zmęczeni juwenaliami i wittigaliami nie mieli już siły na kolejne muzyczne atrakcje. Pesymistyczna – że Soft Metals są słabi i zwyczajnie mało kogo w tym mieście interesują.
Prawda nie leży pośrodku, tylko – jak słusznie utrzymywał agent Mulder – zupełnie gdzie indziej. Ani Soft Metals nie grają dla tych, którzy dają się poniewierać twórczości Farben Lehre czy Tedego, ani nie jest to zespół słaby. Po prostu wciąż brakuje mu dobrej i skutecznej promocji, działa w zasadzie od niedawna, cały ten czas – możliwe, że z wyboru – funkcjonuje w electropopowej niszy, a do Polski (i w ogóle – do Europy) przyjechał właśnie pierwszy raz w swojej karierze. I to właśnie dlatego w sobotni wieczór w Firleju ich występowi przyglądało się mniej więcej 30 osób.
Zanim na scenę weszli Ian Hicks i Patricia Hall, najpierw owej garstce zainteresowanych zaprezentowała się Emma Czerny, Kanadyjka, która występuje jako Magic Island. Wykonała półgodzinny set (wspomagała się komputerem i keyboardem Casio), stylistycznie zbliżony do twórczości Soft Metals, ale bardziej liryczny i piosenkowy. Wypadła naturalnie i bezpretensjonalnie. I naprawdę spodobała się publiczności.
Po piętnastominutowej przerwie swój występ zaczął Soft Metals. Duet promuje swoją drugą z kolei płytę pt. „Lenses”, więc siłą rzeczy to właśnie z niej pochodził trzon jego koncertowej setlisty. Szybko okazało się, że te utwory w wykonaniach na żywo nie tracą nic ze swego mrocznego uroku, przeciwnie – jeszcze go zyskują. Twórczość Amerykanów to takie „dark disco”, muzyka, która potrafi zahipnotyzować. Wystarczy się jej poddać, poczuć mechaniczny rytm generowany przez Hicksa z całej baterii elektronicznego oprzyrządowania, wsłuchać w zwiewny, mocno spogłosowany głos Patricii, żeby doznać specyficznego – i czasem dość niepokojącego – uczucia narkotycznego niemal transu. Wkręcające to granie, bez dwóch zdań. W sam raz na depresyjny nastrój deszczowo-wietrznej pogody, którą mogliśmy się rozkoszować w weekend.
Chciałoby się napisać, że marna frekwencja nie miała wpływu na samopoczucie artystów i na klimat całego koncertu. Niestety – miała. Fakt, że Magic Island zagrała pół godziny da się jeszcze wytłumaczyć pokorą, jaką początkująca artystka czuje wobec bardziej doświadczonych kolegów. Ale i Soft Metals grali wyjątkowo krótko. Na scenie byli jakieś 50 minut, czyli jednak ciut poniżej dolnej granicy przyzwoitości. Ale cóż, jeśli byli po prostu rozgoryczeni (i może zawstydzeni) całą sytuacją, da się to łatwo zrozumieć. Zapewne każdy uczestnik tego sobotniego koncertu miał poczucie, że coś tu jest bardzo „niehalo”. Pozostaje mieć zatem nadzieję, że Ian Hicks i Patricia Hall nie obrazili się na nas, a jeśli tak – że szybko im przejdzie. Na pewno każdy z uczestników koncertu powie o nich swoim znajomym. Następnym razem może jeszcze nie, ale gdy przyjadą do Wrocławia po raz trzeci, Firlej będzie pękał w szwach. I psychodelicznie mroczna dyskoteka potrwa co najmniej do północy.
Przemek Jurek
Soft Metals zagrali w Firleju w sobotę, 10 maja.